czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział X

/ Pirates of Caribbean /
~ Wyspa Ascenion ~ 
Lazar nerwowo krążył po swoim gabinecie. Z niecierpliwością wyczekiwał wiadomości z Londynu. Sprawa stała się na tyle poważna, iż konieczne było wysłanie do Anglii jednego z posłańców, by przekazał Harry'emu przesyłkę. Posłaniec nie wracał już trzy dni, co bardzo niepokoiło Lazara. 
Za oknem dostrzegał piękną, słoneczną pogodę. Swój wzrok utkwił w górach otaczających całą wyspę. Delikatnie zmrużył oczy, gdyż raziło go światło. Po chwili usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział.
- Witam. Przynoszę dobre wieści. - Z uśmiechem na twarzy wszedł do gabinetu wysoki, muskularny mężczyzna w wieku około trzydziestu lat.
- Dominiku! Wreszcie wróciłeś! - Lazar odszedł od okna i z uśmiechem na twarzy podszedł do Doma, po czym uścisnął mu dłoń. - Mów szybko co to za wieści.
- Tak jak prosiłeś, dostarczyłem paczkę Harry'emu.
- To doskonale! Czy widziałeś się z nim?
- Niestety nie zastałem go w domu, ale dowiedziałem się od Khana, iż Harry był gościem na weselu.
- To wszystko wyjaśnia - mruknął do siebie Lazar.
- Czy mogę już odejść? 
- Tak, oczywiście. Idź, odpocznij po podróży.
Dominik schylił lekko głowę w ukłonie i odszedł. Lazar wrócił do swojego biurka, usiadł przy nim i spojrzał na stojące fotografie na dębowym blacie. Swój wzrok utkwił w zdjęciu przedstawiającym jego dzieci. Wziął je w dłonie i palcem delikatnie objechał złotą ramkę.
- Już niedługo, mój synu. Już niedługo...




~*~

~ Oczami Harry'ego ~
Spowita w białą suknię niczym mgła uwodziła mnie po raz kolejny w mym śnie. Jej melodyjny śmiech był jak miód dla moich uszu. Coraz bardziej pragnę ujrzeć jej twarz. Sposób w jaki się porusza działa elektryzująco na moje zmysły. Biegnę za nią przez pustynię. Jestem coraz bardziej spragniony. Jestem tak blisko a jednak tak daleko. Widzę rzekę. To chyba przywidzenie, przecież to pustynia. Ona do niej dobiega i ze śmiechem bierze w dłonie wodę i rozchlapuje ją dookoła siebie. Przystaję na moment by się jej przyjrzeć. Swym zachowaniem przypomina małe dziecko, które dostało słodycze. Jest bardzo energiczna. Jej włosy tak sprytnie zasłaniają twarz, że nie jestem wstanie jej dojrzeć. To takie frustrujące. Moje usta są spierzchnięte. Potrzebuję wody. Tak. Ona mnie ożywi. Zaczynam znowu biec, lecz mam wrażenie, iż rzeka się coraz bardziej oddala. Biegnę coraz szybciej choć nogi powoli zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa. Ma bogini stoi w tym samym miejscu i się śmieje. Już jestem tak blisko. Dzieli nas kilka metrów. Gdy próbuje schwycić jej włosy powiewające na leciutkim wietrze, ona zaczyna zapadać się w piasku. To była chwila. Dzieliły nas sekundy a jednak znowu nie dowiedziałem się prawdy.

Czuję delikatne muśnięcie na policzku. Leniwie otwieram zaspane oczy i dostrzegam Nessille. O poranku jest jeszcze piękniejsza. Uśmiecham się na jej widok. Ta noc była cudowna. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, iż cielesne pieszczoty mogą tak rozbudzić żądze i zmysły. Nie byliśmy jednością w sposób fizyczny, ale nasze umysły i pragnienia połączyły się. Moje imię nabrało innego brzmienia w jej ustach. Teraz mogę się nią zaopiekować i mieć pewność, że w moim domu jest zupełnie bezpieczna.
- Dzień dobry - powiedziała Nessille.
- Dzień dobry carrino. - Przywitałem ją całusem. - Jak się spało?
- Wyśmienicie. - Uśmiechnęła się w ten swój uwodzicielski sposób.
- Cieszę się. Po śniadaniu będę musiał wyjść z domu na jakieś dwie godziny. Obiecuję, że to się nie przedłuży. Gdy będziesz czegoś potrzebować wystarczy, że zadzwonisz dzwonkiem albo zawołasz.
- Hm no dobrze. A to coś ważnego? - Skrzywiła się poprawiając zagipsowaną nogę na łóżku.
- Po części tak. Papierkowe sprawy.
- Okej. Dziękuję ci za tę noc. Wiem, że nie jestem w pełni sprawna, ale jak tylko... - Uciszyłem ją pocałunkiem. 
- Żadne ale. Gdy zdejmą ci gips zaczniesz rehabilitacje. A gdy będziesz w pełni sił - zniżyłem głos do szeptu - doprowadzę cię do takich jęków, aż będziesz błagać o więcej. Nie mogę się doczekać widoku twojego ciała wyginającego się pode mną z rozkoszy. - Zagryzłem dolną wargę, następnie ją oblizując. 
Tak pięknie wygląda gdy się rumieni. 
Po pół godzinie wspólnego leniuchowania w łóżku zjedliśmy śniadanie i wyszedłem załatwić kilka spraw.

~ Oczami Nessille ~
Nie sądziłam, że ten dom jest tak wielki. Naprawdę można się tu zgubić. Po wielkim wysiłku (prawie na czworaka) pokonałam te cholerne schody. Szkoda, że nie spojrzałam na zegarek ale do nocy mi się nie zeszło na szczęście. Parter już zwiedziłam i muszę szczerze przyznać, że jest piękny. W salonie znalazłam ogromną szafę z książkami. Harry coraz bardziej mnie zadziwia. Ma egzemplarze, których od bardzo dawna szukałam w wszelakich antykwariatach i księgarniach. Muszę od niego pożyczyć kilka. Teraz będę miała dużo czasu na czytanie. W kuchni poznałam Kalyani, mamę Khana. To bardzo miła kobieta i na dodatek świetnie gotuje. Tyle jedzenia to jeszcze nigdy w siebie nie wrzuciłam w tak krótkim czasie. No, ale nic nie poradzę, że to wszystko jest takie dobre. Ooo i jeszcze deser! Nessille dasz radę - ciągle powtarzam sobie w duchu. Chyba na dzisiaj koniec mojego zwiedzania, bo na górę to się raczej doczołgam niż jak przystało na normalnego człowieka zajść z kulturą. 
- Widzę, że ci smakuje. - Kalyani się zaśmiała.
- Mhm... bo to wsysko jes za dobre - powiedziałam z pełną buzią.
- Jeśli będziesz chciała dokładki czegoś to powiedz.
- Dziękuję, ale już nic w siebie nie wepchnę. - Dotknęłam pełnego brzucha.
/Mohabbatein - Love Theme Instrumental/
- No dobrze. Harry jest w tobie naprawdę zakochany. Przywróciłaś mu na twarzy uśmiech, który od tak dawna na niej nie gościł. Z ogromną ekscytacją opowiadał mi, że poznał cudowną dziewczynę. A teraz już wiem, że się nie mylił. - Posłała mi pokrzepiający uśmiech.
Zarumieniłam się. Znowu dzisiejszego dnia. Ugh to okropne.
- Miło mi to słyszeć. Harry to bardzo inteligentny i wrażliwy chłopak. Nikt nigdy nie troszczył się o mnie w taki sposób jak on to robi. Nie chciałabym go stracić, bo tylko w nim czuję oparcie i przy nim czuję się bezpieczna. Pomimo tego, że moje dotychczasowe życie było usłane kolcami, on nadal brnie w to. Nie wiem co to znaczy rodzina, domowe ognisko, niedzielne obiady w gronie rodziny. Nigdy tego nie zaznałam. - Na mojej twarzy pojawia się mimowolna łza. Szybko ścieram ją z policzka. - On daję mi siłę, żeby walczyć o nowe jutro. Chyba w końcu to muszę wyznać. Tak, przy nim zaczynam być szczęśliwa. - Nie wiem dlaczego, ale jednocześnie płaczę i się śmieje. Kalyani mnie przytula.
-Mērē baccē (wym. miri baczi, tł. moje kochanie) gdy będziesz za każdym razem rozwiązywać swój wór zwany przeszłością to nie będziesz mogla żyć teraźniejszością. Pokochał Cię za to jaka jesteś teraz, a nie jaka byłaś kiedyś. Dla niego nie liczy się to co było dawniej. Mój syn do dnia swojego ślubu nie znał Parvati. Dopiero z czasem przyszła przyjaźń do niej dołączył szacunek a na końcu miłość. Na takim schemacie zbudowane jest mnóstwo małżeństw hinduskich. I u was to się dzieje. Miłość także przyszła ale czy obustronna? - Spojrzała mi prosto w oczy.
- Ja... nie wiem co to prawdziwa miłość. Nigdy jej nie zaznałam. Staram się ją poznać poprzez Harry'ego ale nie zawsze potrafię okazać swoją wdzięczność. Jestem impulsywna i gadam czasami głupoty i boję się, że to mnie zgubi.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Jak będziesz chciała porozmawiać to wiesz gdzie mnie szukać. Chyba słyszę Harry'ego na podjeździe.
- On mnie zabije. Miałam się nie ruszać z pokoju!
- Tam są drzwi na taras do ogrodu. Idź tam jeśli dasz radę. Keneth zapewne rozpalił już palenisko. - Kalyani pokazała ruchem dłoni na drzwi.
- Wróciłem! - Harry krzyknął tak donośnie, że na pewno każdy go usłyszał. Było słychać jak wdrapywał się na górę po schodach.
Najszybciej jak tylko mogłam udałam się w wskazany wcześniej kierunek. Kolejne wow dzisiejszego dnia, kolejne piękne miejsce dzisiejszego dnia. Gdy tylko udało mi się usiąść na murku zauważyłam wysokiego, muskularnego mężczyznę zmierzającego w moim kierunku, który niósł pęk drewna na opał. To pewnie Keneth. Kiedy chciałam się podnieść, by przywitać on pokręcił tylko głową. Odłożył drewno przy palenisku, potem otrzepał ręce i podszedł do mnie.
- Cześć, jestem Keneth. A ty pewnie Nessille? - Podał mi swoją dłoń do uścisku.
- Cześć, tak. Skąd wiesz? - Uścisnęłam mu dłoń.
- No wiesz... Harry od dobrych kilku tygodni o nikim innym nie mówi. - Uśmiechnął się szeroko.
Cholera czy ja zawsze muszę się rumienić w takich momentach? Dobre pytanie.
- Zdaje mi się, że chyba cię szuka. - Harry darł się na cały dom. Był już gdzieś na dole. 
Usiadłam z powrotem na murku i czekałam, aż bomba zegarowa dotrze tu i wybuchnie. Keneth śmiał się nie wiadomo z czego. Idiota. Oj, chyba jest w kuchni.
- Kalyani, gdzie Nessille?! Nigdzie jej nie ma! Sprawdziłem każdy pokój na górze i nic! Nie.. ona nie mogła... - Tak, wychwyciłam ten smutek w głosie.
- Uspokój się już! Nie odeszła jeśli to masz na myśli. Jest na tarasie. 
Przełknęłam głośno ślinę. Słyszałam jak szybkim krokiem zmierza na taras. Po chwili przede mną stanęła ogromna postać, która zasłoniła mi promienie światła. Spojrzałam niepewnie w górę i ujrzałam jego smutne zielone tęczówki. Uklęknął przede mną, objął mnie w pasie i powiedział Myślałem, że zrobiłem coś nie tak, że znowu cię straciłem. Wiem, jestem kretynem, który histeryzuje ale już nie potrafię bez ciebie żyć. - Podniósł głowę i zobaczył moje oczy pełne łez. To nie były łzy cierpienia. To były łzy radości.




 ~*~

Witam Was po bardzo długiej przerwie. Cóż mogę dodać? Przepraszam, za nie dotrzymanie obietnicy. Rozdział powstawał przez jakieś pól roku. Naprawdę, nie żartuje. Brak czasu i weny. Liceum (profil prawny *.*) daje w kość i jest mi ciężko powiązać dodatkowe zajęcia z nauką.
Mam nadzieję, że chociaż te kilkadziesiąt wersów Wam się spodoba :)

Pozdrawiam 
You Belong With Me 

Ps. Jeśli przeczytałaś to zostaw swoją opinię. Jeśli komentujesz z anonima to podpisz się. Wasze komentarze są naprawdę motywujące ;)

  

    








Szablon by S1K